menu

POCZĄTKI w relacji jej założycielki - dh Hanny Kowalskiej - Miecznikowskiej

Zjazd Łódzki ( w grudniu 1956 r.) spełnił większość oczekiwań, naszych harcerskich marzeń. Miałam szczęście w nim uczestniczyć wraz z moimi instruktorami: dh Władysławą Matuszewską, Zofią Skalską i innymi starszymi harcerkami oraz oczywiście z druhem Aleksandrem Kamińskim. Razem z nimi wkroczyliśmy do szkoły partyjnej (na ulicy Fornalskiej), razem przeżywaliśmy momenty napięć. Zjazd pozostawił u mnie do dzisiaj ogromny ślad, gdyż wierzyliśmy w dobrą wolę obu stron w kompromis. Niestety, później okazał się on niemożliwy. Zaraz po Zjeździe zostałam rozkazem dawnej komendantki Chorągwi - dh. Władysławy Matuszewskiej rzucona zupełnie samotnie jako drużynowa do Szkoły Podstawowej nr 30 i V TPD przy ul. Wspólnej 7. Nie pozwolono mi wrócić do mojej dawnej drużyny XV im. Królowej Jadwigi, „pomarańczowej 15”. Zlecono mi natomiast prowadzenie nowej zupełnie drużyny na peryferiach Łodzi.
Zgłosiłam się w Hufcu Łódź - Bałuty. Pierwsza zbiórka odbyła się w rocznicę Powstania Styczniowego 22 stycznia. Przyszło na nią 90 dziewczyn z klas od V podstawowej do maturalnej. W trakcie zbiórki przyszła jeszcze przewodniczka dawnej OH z tak zwanej „małej szkoły” przy Wspólnej 8 - Teresa Bielecka, przyprowadzając swoje dziewczynki, ponieważ dowiedziała się, że tutaj odbywa się prawdziwa zbiórka harcerska.
Początki pracy w drużynie były niesłychanie trudne... Żadna z dziewczynek nie miała dotychczas nic wspólnego z harcerstwem, poza tym, że miały trochę informacji o harcerstwie od rodziców. Podzieliłam drużynę na zastępy według klas. Przyboczną mianowałam Teresę Bielecka i raz w tygodniu prowadziłam zbiórki rady drużyny. Następnie byłam na zbiórce każdego zastępu, patrząc jak one realizowały program, który im podałam na zbiórce rady. Dziewczęta były pełne zapału. Wydawało się, że zapał po prostu je rozpiera.
W okresie próby starałyśmy się zdobyć godło i wybrać bohaterkę drużyny. Co do barwy to zasugerowałam im barwę pomarańczową, barwę mojej dawnej drużyny. Chciałam, żeby coś łączyło moją dawną drużynę z nową. Oczywiście bohaterka miała być z Szarych Szeregów, ale nie chciałam, żeby to był ktoś, o kim wiadomo wszystko, o kim pisano, o kim pisał Aleksander Kamiński czy inni. Chciałam, żeby to była zwykła dziewczyna, jak każda z nas, która oddała wszystko wraz z życiem, harcerka nieznana. I dziewczęta zapaliły się do tego, że szukamy kogoś, kto zginął, o kim jeszcze nic nie wiadomo. Poznałyśmy dawną harcerkę - inwalidkę z Powstania Warszawskiego, sanitariuszkę liniową - Irenę Porzezińską, pseudonim Baśka Bandera. Nie brakowało jej ani ręki ani nogi, natomiast granat rozerwał się ponad jej twarzą. Nie miała oka, szczęki i przeszła dwadzieścia operacji w warunkach bojowych. Czterdzieści odłamków wyjęto z jej głowy. Druhna Irka opowiadała o swojej siostrze Marii, łączniczce, która przeprowadzała pociągniętą kanałami linię telefoniczną. Została odznaczona Krzyżem Walecznych. Zginęła w Powstaniu, ratując dom przed pożarem, zastrzelona przez „gołębiarza”. Dziewczęta popierały wybraną bohaterkę. Nikt o niej nie pisał, nikt o niej nic nie słyszał i nie wiedział. Była harcerką, zginęła w Powstaniu Warszawskim, była odznaczona Krzyżem Walecznych. Spełniała więc wszystkie nasze warunki, aby zostać naszym wzorcem osobowym.
Jako godło drużyny zdecydowałyśmy się wybrać „Wierchy” - szczyty górskie, które są wysokie i tak jak wysokie mają być nasze cele, nasze ideały. Zastęp zastępowych wybrał sobie godło „Watry” - ogniska, które wskazuje drogę w górach, które świeci i swoim blaskiem rozjaśnia innym noc. Okrzykiem „Watr” było zawołanie: „Watry płoną, Watry grzeją, Watry świecą coraz jaśniej”. Zastępy wybrały sobie godła związane z górami: Świstaki, Szarotki, Granity, Górskie Potoki, Przebiśniegi, Skały, Misie, Dorotki, Mrówki, Dzięcioły, Pstrągi. Niektóre z tych zastępów nie utrzymały się, ale wiele związało się z drużyna na długie lata.
Z biegiem czasu do drużyny doszły dziewczęta ze szkół, w których rozpadły się OH. I tak z 56 Szkoły Podstawowej z ulicy Wspólnej 8, z 58 Szkoły Podstawowej przy ulicy Łagiewnickiej 90, z Liceum Kulturalno - Oświatowego z ulicy Próchnika 43, ze 134 Szkoły Podstawowej z ul. Obr. Stalingradu, ze 117 Szkoły Podstawowej z ul. Sędzikowskiej 8/10. Liczba harcerek tak wzrosła, że na krótko podzieliłyśmy drużynę na „Dużą” i „Małą”, harcerki starsze i młodsze.
Od początku starałyśmy się przekazać naszym dziewczynkom tradycje i zwyczaje panujące kiedyś w harcerstwie. I tak już 22 lutego 1957 roku obchodziłyśmy po raz pierwszy Dzień Myśli Braterskiej, nierozerwalnie związany z twórcą skautingu Baden Powellem i jego żoną. Po raz pierwszy posłałyśmy zaprzyjaźnionym drużynom karteczki z myślami braterskimi.
I nadszedł długo oczekiwany dzień 23 kwietnia 1957 roku, dzień, w którym miałyśmy zostać uznane oficjalnie za drużynę harcerską. Był to ten dzień, w którym odeszłam z harcerstwa w 1949 roku. Wtedy wszystkie przyrzekłyśmy sobie , że w tym dniu rozpoczniemy dalszą pracę harcerską. Drużyna zaczęła pracować wcześniej, ale dzień świadomie wybrałyśmy jako dzień naszej 18-ki, który do dzisiaj obchodzimy. Numery otrzymane w hufcu Bałuty były nadawane w kolejności, w jakiej instruktorzy zgłaszali się - poza drużynami historycznymi - najstarszymi w Łodzi. Pięć minut przede mną w hufcu był dh Żuchowski, który otrzymał dla swoich harcerzy nr 17. Mnie przypadł nr 18. Właśnie 23 kwietnia otrzymałyśmy pismo z hufca, które zawiadamiało, że drużyna została przyjęta w poczet stałych drużyn Związku Harcerstwa Polskiego i przyznano nam prawo do występowania pod imieniem patronki Marii Porzezińskiej oraz pomarańczową barwę chust.
Od początku prowadziłyśmy kronikę, w której zanotowane jest wszystko od pierwszej zbiórki w dniu 22 stycznia. Założyłyśmy także album przyrzeczeń harcerskich, do którego każda harcerka musi dać 2 zdjęcia w mundurze, jedno do książeczki służbowej, drugie do albumu. I tak mamy w albumie wszystkie harcerki, które złożyły przyrzeczenie.
Na pierwszy obóz harcerski pojechałyśmy do Trzebieszowic Śląskich. Byłyśmy tak przepełnione zapałem, że chciałyśmy wszystkich uszczęśliwiać harcerstwem. Każda z nas - pięciu instruktorek, zabrała swoja drużynę. Ponadto, wzięłyśmy wszystkie chętne dziewczynki z hufca, tak że razem zebrało się 140 dzieci w dwóch podobozach. Jak by tego mało, przeszłyśmy po chatach wiejskich i zebrałyśmy jeszcze 20 dziewcząt, które chciałyśmy uszczęśliwić harcerstwem na naszym obozie.
Komendantką tego zgrupowania była dh. Barbara Łukomska. Komendantką I podobozu dh. Daniela Jakubowska, oboźną dh. - Hanna Kowalska , komendantką II podobozu - dh. Barbara Stecka i oboźną - dh. B. Gawin. Później po wyjeździe dh. Steckiej komendantką została dh. Hanna Kowalska, a oboźną Maria Ichnatowicz.
Obóz był bardzo ciężki. Dzieci nie miały żadnego pojęcia o harcerstwie, żadnego doświadczenia. Obozowałyśmy w przepięknym parku przy szpitalu psychiatrycznym. Niestety, chorzy docierali do naszego obozu, strasząc nam dzieci. Nasze harcerki nie umiały rozbijać namiotów, które zresztą były niesłychanie ciężkie, jednomasztowe, amerykańskie. Taki namiot niosły przynajmniej 24 osoby naszego drobiazgu. Nasze dzieci nie umiały budować prycz, gotować, rąbać drewna, piłować... Każda warta budziła nas, ponieważ wytłumaczyłyśmy im, że nie honor spać na warcie, a jeżeli boją się to niech nas budzą. Wobec tego budziły. Bywało, że w ciągu nocy byłyśmy budzone tak jedna jak i druga po dwanaście razy. Dzieci mówiły: „ druhno, tam ktoś chodzi! druhno, co robić, jak mleko wykipi ?” „druhno, w jaki sposób rozpalić w tej kuchni?” Nie miały pojęcia o niczym, ale były pełne zapału Nie miałyśmy kucharki, gotowałyśmy same, nie miałyśmy lekarza. No, byli lekarze psychiatrzy ze szpitala w Trzebieszowicach, ale bardzo niechętnie korzystałyśmy z ich pomocy.
W stosunku do dziewcząt miałyśmy ogromne wymagania. Prowadziłyśmy bardzo szerokie prace społeczne. Wypuszczałyśmy nasze dziewczyny samodzielnie na bardzo dalekie wędrówki. Zastęp, w którym były dziewczęta, które zdały do VI klasy, wędrował 14km; 7km w jedną i 7km w druga stronę. Wędrowały tak , jak my kiedyś, bez dorosłej opieki, wyłącznie pod opieką kilkunastoletniej zastępowej.
Nasze harcerki pragnęły sprostać zadaniom. Zorganizowałyśmy dla nich Dzień wielkiej przygody. Zastęp, który najlepiej spędził ten dzień, otrzymywał prawo rozpalenia ogniska.
Obóz ten był szalenie ciężki, zwłaszcza dla nas. Byłyśmy tak bardzo wykończone, czasami zupełnie zdezorientowane zachowaniem naszych harcerek. Były inne niż my.
Tak np. ogromnie przeraził nas fakt, że jeden z zastępów zrobił sobie suwaki do chust z muszli, wycinając żywe ślimaki. Zastępowi temu cofnięto potem stopień ochotniczki. Zastęp ten do końca nie potrafił zrozumieć swojego błędu i później powoli wykruszył się z harcerstwa. Po wakacjach trzy z pięciu prowadzących obóz instruktorek były tak wykończone i załamane, ze zrezygnowały z prowadzenia drużyn i odeszły z harcerstwa. Po prostu byłyśmy zbyt młode i przeceniłyśmy własne siły.
Nasza „18 - ka” pracowała nadal. Zastępy pracowały bez przerwy. Teresa Bielicka - przyboczna ukończyła kurs instruktorski i zaczęła prowadzić własną drużynę harcerską. Drugą przyboczną w drużynie została Mirka Strzałka.
Do drugiego obozu przygotowałyśmy się znacznie lepiej niż do pierwszego. Mniej było tam egzaltacji, a więcej realnego spojrzenia na życie. Pojechałyśmy na ten obóz z hufcem do Legin. Było 6 podobozów. Razem z nami, w naszym podobozie były harcerki z żeńskiej 13 - ki.
Na obozie prowadziłyśmy bardzo ożywioną działalność społeczną. Co prawda nie brałyśmy już do obozu wiejskich dzieci, prowadziłyśmy za to „zielone przedszkole”, w którym brało udział około 40 dzieciaków od 4 do 14 lat. Dzieci te zjadały w obozie jeden posiłek Pracowałyśmy w polu. Nasze patrole wędrowały po chatach wiejskich, sprzątając, czyszcząc i pomagając dzieciom, których rodzice pracowali przy żniwach.
Po powrocie z obozu cztery harcerki pojechały na obóz żeglarski do Funki, gdzie zdobywały stopień żeglarza. Od samego początku „18-ka” chciała być drużyną wodną. W Łodzi działał instruktor żeglarski Leszek Polakowski, który prowadził 41 Żeglarska Drużynę im. Gen. Mariusza Zaruskiego. Był on człowiekiem, który wywierał wielki wpływ na młodzież. Wszystkie nasze harcerki w Funce zdobyły stopień wioślarza, a jedna z nich - Mirka Klubińska - również stopień żeglarza. Obóz w Funce prowadzony był przez dh. Janinę Bartkiewicz, która zajmowała się od czasów przedwojennych żeglarstwem żeńskim.
Pozostałe harcerki, które nie pojechały na drugi obóz, wzięły udział w wyprawie na grób bohaterki drużyny 1 sierpnia 1958 roku. Jak zawsze brałyśmy kwiaty z Łodzi. Spotkałyśmy się tam z siostrą bohaterki drużyny, która opowiadała o Powstaniu. Dziewczyny nasze zawsze to bardzo przeżywały.
We wrześniu 1958 roku wyszłam za mąż. Zmieniłam nazwisko, od tej pory nazywam się Hanna Miecznikowska, ale nie było mowy o tym, abym rozstała się z „18-ką”. Prowadziłam ją dalej. Wędrowałyśmy na rajdach PTTK-owskich, obchodziłyśmy rocznicę powstań, brałyśmy udział wspólnie z drużyna prowadzoną przez mojego męża - Jerzego Miecznikowskiego, żeglarską 55 im. Tadeusza Kościuszki z hufca Polesie - w zimowiskach.
Pierwsze zimowisko w Istebnej Zaolzie wywołało ogólny zachwyt. Wiele z naszych dziewczyn pierwszy raz w życiu zobaczyło góry. Nawet miały narty. Mój mąż - instruktor w-f - prowadził naukę jazdy na nartach. Od czasu naszego małżeństwa obie nasze drużyny często spotykały się i współpracowały ze sobą, rywalizując ostro w dziedzinie zdobywania wiedzy harcerskiej.
Na trzeci obóz letni do Olecka pojechałyśmy w lipcu 1959 roku. Zabrałam ze sobą poza drużyną maleńką córeczkę, która przebywała na wsi z babcią, a ja codziennie dochodziłam 3 km, aby ją karmić. Poza naszą „18-ką” przyjechały jeszcze na obóz harcerki z Radomska, które chciały zapoznać się z dobrze prowadzoną drużyną harcerska. Był to bardzo dobry zastęp, niesłychanie solidny i pracowity. W Olecku 55 drużyna miała swój podobóz, a my swój położony na urwisku, z którego roztaczał się przepiękny widok na jezioro. Na jeziorze odbywały się zajęcia żeglarskie. Mieliśmy do dyspozycji szalupę wiosłową, która mogła także pływać na żaglach.
W sierpniu tego roku znów trzy harcerki pojechały na obóz do Funki, gdzie tym razem zdobyły stopień żeglarza.
W drużynie starałyśmy się brać udział we wszystkich organizowanych akcjach. I tak jeden z naszych patroli (w składzie: Jola Królikowska, Jadwiga Szparaga, Elżbieta Kazimierczak) 13 września 1959 r; biorąc udział w biegu o najlepszy zastęp Chorągwi, nie tylko zdobył tytuł najlepszego zastępu żeńskiego, ale jeszcze uczestniczył w następującym wydarzeniu:
Po drodze w czasie biegu dziewczyny zauważyły, że z mieszkania położonego na parterze kilkupiętrowej kamienicy na ul. Karolewskiej wydobywają się kłęby dymu. Próbowały stukać do drzwi, wybiły okno, otworzyły zasuwę i weszły. W mieszkaniu nie było nikogo, palił się już dywan, narzuta. Ogień był zaprószony od niedopałka papierosa. Ugasiły ogień, dławiąc się oraz krztusząc dymem , zawiadomiły milicje, że mieszkanie jest otwarte i że dostały się do środka. Jedna z nich meldowała a dwie dogaszały pożar. Później cała łódzka prasa pisała na ten temat, a drużyna dostała list od Naczelniczki Harcerstwa - Zofii Zakrzewskiej, w którym dziękowała harcerkom za szybką orientację, zdecydowanie i odwagę. A nasze dziewczyny wcale z tego powodu nie okazywały pychy. Uważały, że zrobiły to, co zrobić należało.
„18-ka” rozrosła się i trzeba było ją podzielić na dwie: starszą i młodszą, tj. Dużą i Małą. Starsza drużynową byłam nadal ja, natomiast drużynową „Dużej 18-ki” została Zdzisława Szczepaniak, a „Małej 18-ki” - Jolanta Królikowska. Założyłyśmy drużynę zuchów, o której żartobliwie mówiłyśmy krótko: ”Mikro 18-ka”.
Niestety, nie układało nam się współżycie z działającą w tej samej szkole 16 Drużyną Harcerzy Na pewno była to drużyna dobra, ale kładąca olbrzymi nacisk na gromadzenie sprzętu i bogacenie się, podczas gdy my miałyśmy mniejsze zdolności do akcji zarobkowych i większy nacisk kładłyśmy na prace społeczne. Rozpoczęłyśmy dyżury w Pogotowiu Opiekuńczym na ul. Kopernika. Tam początkowo bawiłyśmy się z dziećmi młodszymi, a później założyłyśmy próbny zastęp „Zajęcy”, który później przekształcił się w 131 Drużynę Harcerek - siostrzaną dla „ 18-ki”.
W grudniu 1959 roku wyjechałyśmy jak zawsze z 55 Drużyną Harcerek na zimowisko do Istebnej, gdzie z zapałem uprawiałyśmy sporty zimowe, „białe szaleństwo”.
Po powrocie, w rocznicę powstania naszej drużyny - 22 stycznia 1960 r. gościł u nas druh Aleksander Kamiński, wpisując do kroniki co następuje:

„Cieszę się, że byłem w drużynie, która wybrała swoją patronką Marię Porzezińską, właśnie druhnę Porzezińską, a nie kogo innego. Cieszę się, że wpisuję się do kroniki, w której jest wlepiony list Druhny Naczelnik z 3.X.1959 i życzę Wam druhny, by Wasze zastępy i każda z Was stawały się coraz bardziej dzielne i samodzielne”.
Czuwaj! Aleksander Kamiński